W ilu miejscach na raz można pracować? Dwa, trzy etaty to dla lekarzy w Łódzkiem bułka z masłem. Rekordzista jest zatrudniony w 25 przychodniach! We wszystkich przyjmuje w tym samym czasie.
Być może wkrótce i ten rekord zostanie pobity, bo Narodowy Fundusz Zdrowia zaczyna kontrolować, gdzie i jak długo pracują lekarze i pielęgniarki. Urzędnicy Funduszu zauważyli, że medycy postanowili pobić rekordy stachanowców. - Obawiamy się, że pacjenci nic z tego nie mają - mówi Paweł Paczkowski, dyrektor łódzkiego oddziału NFZ-etu. - Z roku na rok wydajemy coraz więcej pieniędzy, a kolejki zamiast się kurczyć, są coraz dłuższe.
Najpierw łódzki Fundusz przyjrzał się, jak działają przychodnie stomatologiczne i rehabilitacyjne. Urzędników interesowało, jak długo i w jakich godzinach pracują w nich lekarze i pielęgniarki. Kiedy już zebrali dane ze wszystkich jednostek, porównali je. Efekty były zaskakujące. -
Okazało się, że na 2100 pracowników gabinetów stomatologicznych w Łódzkiem 622 pracuje w kilku miejscach na raz, w tym samym czasie - wylicza dyrektor Paczkowski.
Jak to możliwe?
* Albo medycy pozwalają przychodniom podać do NFZ-etu swoje dane, choć nigdy nie zamierzają się w nich pojawić. Te odwdzięczają się, bo dzięki temu mają kontrakt z NFZ-etem.
* Możliwe też, że właściciele poradni, nie pytając lekarzy o zgodę, informują Fundusz, że przyjmuje u nich fachowiec.
Urzędników to zaniepokoiło. Po pierwsze dlatego, że wyszła na jaw fikcja. Przychodnie, podpisując umowę z NFZ-etem, zobowiązują się, że dany lekarz będzie przyjmował w określone dni w takich a takich godzinach. - I gdyby tak było naprawdę, kolejki by się kurczyły - tłumaczy Paczkowski.
Po drugie: skoro właściciele przychodni podają nieprawdziwe dane o swoim personelu - dedukują urzędnicy - mogą też wyłudzać pieniądze z NFZ-etu. Bo Fundusz płaci przychodniom za faktury wystawione przez przychodnie. A skoro te potrafią wpisać godziny pracy lekarza z sufitu, możliwe jest, że każą sobie płacić za zabiegi zrobione tylko na papierze. Kolejne kontrole mają sprawdzić, czy tak się nie dzieje.
I wreszcie zrozumiałe stały się skargi pacjentów, którzy od dawna narzekają, że pół roku czekają na wizytę u specjalisty, a kiedy wchodzą do gabinetu, okazuje się, że zamiast kardiologa, neurologa czy endokrynologa bada ich zwykły internista. Bo skoro przychodnia, żeby dostać kontrakt, skłamała, że ma specjalistę, to przecież nie będzie w stanie wysłać go do pacjentów.
Dlatego urzędnicy NFZ-etu postanowili wziąć pod lupę inną dziedzinę medycyny. Padło na placówki zajmujące się rehabilitacją. Wyniki tej kontroli są sensacyjne. Bo wyszło na jaw, że ponad połowa przychodni w województwie ma pracowników, którzy w tym samym czasie pracują w kilku miejscach.
Na 2 tys. pracowników:
* 78 osób ma 2-2,5 etatu,
* 128 osób - 2,5-3,5 etatu
* 57 osób - 3,5-8 etatu.
* cztery osoby mają ich jeszcze więcej. A rekordzista jest zatrudniony w 25 przychodniach!
Wszystkie przychodnie (w sumie 132 placówki rehabilitacyjne i 182 stomatologiczne), w których Fundusz natrafił na stachanowców, będą poproszone o wyjaśnienia. Jeśli nie będą w stanie udowodnić, że naprawdę pracują u nich lekarze, których dane podali do Funduszu, mogą stracić kontrakt. To dotkliwa kara, bo wiele placówek utrzymuje się tylko z pieniędzy NFZ-etu.
Zdaniem doktora Sławomira Zimnego, szefa łódzkiego związku zawodowego lekarzy, kontrola NFZ-etu pokazała to, o czym od dawna się mówi w środowisku. - Że jest nas za mało. Nawet Ministerstwo Zdrowia to przyznaje. Oczywiście, nie powinno być tak, że ktoś, kto do godz. 15 powinien być w szpitalu, od 12 przyjmuje w prywatnym gabinecie. Ale ludzie w pogoni za pieniędzmi robią różne głupstwa.
Od dawna proponuję kolegom, żeby z tym skończyli. Przekonuję: "Rzućcie dodatkowe fuchy na dwa tygodnie. W tym czasie połowa przychodni upadnie, a te, które zostaną, zapłacą lekarzom tak, że nie trzeba będzie gonić ze szpitala do gabinetu". Ale jakoś nikt mnie nie chce posłuchać.
NFZ też wie swoje i zaczyna kolejne kontrole. Teraz pod lupę weźmie specjalistyczne gabinety lekarskie - np. kardiologiczne, neurologiczne czy endokrynologiczne. Wszystkie, w których urzędnicy znajdą stachanowców, będą musiały się tłumaczyć.